stallone stallone
841
BLOG

Barbara Dolniak: Ufam prokuratorom, czekam na efekty ich pracy

stallone stallone Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 Nie dopuszczę do tego, by nasz ból stał się przedmiotem jakiejś politycznej gry. Nie chcę przysparzać sobie, córce i mamie męża niepotrzebnych cierpień. Z Barbarą Dolniak, wdową po tragicznie zmarłym pośle PO Grzegorzu Dolniaku, rozmawia Agata Pustułka.

W sobotę rano, 10 kwietnia, miała Pani złe przeczucia? 
Jak zwykle w sobotę, zaraz po wczesnym śniadaniu, zaczęłam robić weekendowe porządki. Ale tym razem zaczęłam je od pokoju męża, a nigdy wcześniej tego nie robiłam. Mieliśmy w domu taki podział: ja sprzątam część, mąż drugą. Wtedy czułam jakąś wewnętrzną, nieświadomą potrzebę, żeby dotykać jego rzeczy. 
 
Jak dowiedziała się Pani o katastrofie?
Około 9 zaczęłam się trochę niepokoić, bo z moich wyliczeń wynikało, że powinni już wylądować, a mąż miał zwyczaj, że dzwonił, gdy doleciał na miejsce. Powiedziałam o swoim niepokoju córce. Wychodziła właśnie na lekcję angielskiego i w drzwiach rzuciła: jak się coś złego stanie, to dowiesz się z telewizji. Chciała mnie tym stwierdzeniem uspokoić, bo przecież nic złego stać się nie mogło, nie miało, ale... w sekundzie dotarła do nas groza tych słów. Włączyłyśmy telewizor i już na długi czas przy nim zostałyśmy. Na pasku pojawiła się informacja o wypadku. Zaczęła się gonitwa myśli. Potem przyszła chwila takiej dramatycznej pewności, że gdyby Grzesiu żył, to znalazłby sposób, by nas powiadomić. Wiedział, że się martwię, ponieważ bardzo boję się latać. Z powodu tego mojego strachu na wakacje zawsze jeździliśmy samochodem. I to nawet bardzo daleko, co stało się przedmiotem żartów. Grzegorz nie bał się latać, ale poświęcał się dla mnie. Chciał mi zapewnić spokój. 
 
Kiedy rozmawialiście ostatni raz? 
W piątek wieczorem. To był ostatni telefon, który wykonał ze swojej komórki. 
 
Chciał lecieć do Katynia? 
Bardzo. I bardzo przeżywał tę podróż. Ja próbowałam go przekonać, żeby nie leciał. Znów dał o sobie znać mój strach przed lataniem. Wszystkie argumenty zbijał jednym zdaniem: "gdzie mogę być bardziej bezpieczny niż w prezydenckim samolocie". 
 
Jak przetrwała Pani pierwsze godziny i dni po katastrofie? 
Dzięki przyjaciołom. Otoczyli nas z córką opieką, bardzo wsparli, wyręczyli we wszystkich pogrzebowych formalnościach, które były ponad nasze siły. Zawsze wiedziałam, że mamy dobrych, wypróbowanych przyjaciół, ale nagle okazało się też, że wiele obcych osób oferowało pomoc. Usłyszałam o mężu mnóstwo dobrych słów. Były dla mnie jak kroplówka. 
 
 
Część rodzin zmarłych w katastrofie chce ekshumacji zwłok, międzynarodowego śledztwa. Pani też? 
Przestałam oglądać telewizję. Nie czytam gazet. Po prostu czekam na efekty śledztwa, nie wnikając w jego szczegóły. Ufam prokuratorom. Stało się coś nieodwracalnego, na co nie miałam żadnego wpływu. Nie dopuszczę do tego, by nasz ból stał się przedmiotem jakiejś politycznej gry. Nie chcę przysparzać sobie, córce i mamie męża niepotrzebnych cierpień. Staram się, bardzo się staram dawać sobie radę z tą sytuacją. Wiem, że są różne reakcje. Każdy ma prawo do swojego przeżywania. Nie ma jednak mojej zgody na jakąkolwiek próbę wykorzystania naszego dramatu. Podpisałam apel w tej sprawie. Będę tej postawie wierna do końca. Staram się postępować tak, jak postępowałby mój mąż. 
 
Kiedy było najtrudniej? 
Kiedy czekałyśmy na przylot trumny z ciałem męża. Przez te kilka dni, jakie minęły od katastrofy do pogrzebu, często łapałam się na słowach i myślach: zadzwonię do Grzesia, ciekawe, co on o tym powie. Za chwilę przychodziło opamiętanie: przecież jego już nie ma. Nie mogłam w to uwierzyć. Żyłam w zawieszeniu. Zresztą cały czas łapię się na mówieniu o nim, jakby miał zaraz wrócić. 
 
A gdy przyszła wiadomość, że zidentyfikowano ciało? 
Odczułam ulgę. Zamknął się pewien etap, który musiał nastąpić, i zaczął się następny, bo żałoba trwa i trwać będzie. Trzeba przy-zwyczaić się do pustki, ciszy, jaka zostaje po ukochanej osobie. Zostajemy z rzeczami i wspomnieniami. Nie musiałyśmy uczestniczyć w identyfikacji. Pobrano jedynie próbki DNA od córki i teściowej. Na lotnisku przekazano mi obrączkę Grzesia, za co jestem bardzo wdzięczna. Schowałam tę obrączkę, ale jeszcze nie mam siły jej oglądać. Na zdjęcia też jeszcze nie mogę patrzeć. Dla mnie to wszystko jeszcze trwa, nie skończyło się. Wiem, że czas kiedyś wyreguluje jakoś te emocje. Nasze rozstanie było tak nagłe, nastąpiło bez przygotowania. Ale przecież każda śmierć to jak wyrwanie kawałka serca. 
 
Jak się poznaliście? 
To wakacyjna miłość, która przetrwała ponad 27 lat. Spoglądam wstecz i myślę, jakie to szczęście, że tyle lat spędziliśmy razem. Poznaliśmy się na obozie studenckim. Nasi znajomi zawsze uważali, że takie małżeństwo jak na-sze zdarza się raz na milion. To pewnie dzięki naszym kompromisom i miłości, ale i tego, że Grzesiu zawsze wyciągał rękę na zgodę, łagodził emocje, potrafił znaleźć rozwiązanie dobre dla wszystkich. Podczas naszego ostatniego wyjazdu w góry on - wytrawny narciarz - jeździł tuż za mną, ubezpieczał. Gdy staliśmy w kolejce do wyciągu, powiedziałam mu, że jest za dobry, bo tak się o mnie troszczy. W odpowiedzi leciutko stuknął swoim kaskiem w mój kask. Odebrałam to, jakby wyznał: kocham cię. Byłam szczęśliwa. 
 
Podczas pogrzebu uśmiechnęła się Pani. 
Fotografia męża w kościele była tak ustawiona, jakby na mnie patrzył. Uśmiechnęłam się do niego. Chciałam, żeby ceremonia miała maksymalnie prywatny, rodzinny charakter. Zabrałam każdy kwiat, jaki uczestnicy uroczystości rzucili w kierunku trumny. Brawa, jakie rozlegały się, gdy przejeżdżał kondukt, potraktowałam jako największe podziękowanie dla mojego męża. 
 
Lubi Pani jeszcze politykę? 
Polityka była pasją Grzegorza. Stała się moją. Poznałam wiele mądrych osób zatroskanych o państwo, które jak mąż traktowały swoją pracę z niezwykłą odpowiedzialnością. On rozumiał uprawianie polityki jako spotkanie z ludźmi i działanie dla ludzi. Często prosiłam: Grzesiu, wracaj do domu. A on, że nie może, że na niego czekają i na niego liczą. Niezwykle zależało mu, by kogoś nie zawieść, dotrzymać słowa. Uczucie zawiści było mu obce. Żyliśmy w przekonaniu, że gdy staramy się postępować dobrze, to dobro do nas wróci. Gdy został posłem, traktował swoją funkcję jak wielkie zobowiązanie. Byłam czasem trochę zła o tę jego perfekcyjność, brak czasu dla siebie. Wieczorami przegadywaliśmy wszystkie wydarzenia. W domu rozmowy ciągnęły się długo w noc. 
 
Po katastrofie cytowano wypowiedź premiera Tuska, który mówił: "Grzesiu to był mój brylancik". Słyszałam o tym. Przyjaciele mi mówili. Postanowili zbierać dla mnie wszystkie gazetowe wycinki, żebym - kiedy przyjdzie na to czas - mogła je wszystkie przeczytać. Kiedyś ten moment nadejdzie. 
 
Co będzie jutro? Za rok? 
Czas pokaże, co przyniesie przyszłość. Cały czas patrzę na naszą córkę Patrycję. Jaka ona jest do Grzesia podobna. Łączyła ich ogromna więź. Mocno trzymamy się razem. 
 
 
stallone
O mnie stallone

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości